- Wstawaj Jus. - Szepnęła Lucy potrząsając chłopakiem który głupkowato uśmiechał się przez sen.
- No dawaj, kurwa. Budź się. - Wyraz twarzy szatyna zmienił się na zdziwienie kiedy wolno uchylał oczy.
- Wracaj do spania shawty. - Sapnął łapiąc brunetkę w talii, przyciskając ją mocno do siebie.
- Ale Justin, ktoś um siedzi no, na drzewie na przeciwko nas i celuje we mnie bronią. - przestraszona wtuliła się w niego mocniej.
- Zabije go, daj mi sekundę. - Chłopak udał że się przeciąga, po czym wślizgnął rękę pod poduszkę wyciągając z niej peggy sue, mocno ją ścisnął, po czym gwałtownie wymierzył ślepy cel w kierunku okna. Szkło potłukło się na masę małych kawałków ale kula przeszła przez nie i trafiła snajpera prosto, między oczy, co sprawiło że martwe ciało spadło z drzewa na wilgotny grunt.
- D-dlaczego on chciał...
- Cię zabić? - dokończył Justin.
- T-tak.
- Jestem płatnym mordercą, zrozum, mam wrogów, całe masy, zabijam dla pieniędzy, oni chcą się mścić, niby mam załatwioną ochronę, ale kurwa, takie coś jest na porządku dziennym, ludzie wiedzą że nie mogą mnie zniszczyć dlatego zrobili to ze wszystkimi ludźmi, którzy byli dla mnie ważni, których kochałem. Dlatego tak bardzo nienawidzę ludzkiej rasy.
- Przykro mi. - Odparła Lucy.
- Sam jestem sobie winien... o mój Boże Luc, jesteś ranna. - Szepnął Justin biorąc ją na ręce i zanosząc do łazienki.
Posadził brunetkę na blacie obok zlewu, sięgając do szafki po apteczkę i ręcznik.
Wyjął z apteczki gazę, bandaż i spore szczypce. Chwycił rękę Lucy w bardzo delikatny sposób. Inny niż miał w zwyczaju. Szczypcami wyciągnął małe kawałki szkła, które spoczywały wbite w jej przedramię. Większe odłamki zostawiły spore ślady. Po wyjęciu całego szkła, przemył rękę Lucy wilgotnym ręcznikiem.
- Będę musiał to zszyć. - Pokazał palcem na ranę otwartą na długości od łokcia do połowy przedramienia.
Dziewczyna tylko jęknęła, bała się wydusić z siebie cokolwiek. Szatyn chwycił z pudełka igłę wykrzywioną w łuk, odkaził ją i nawlekł granatową nić chirurgiczną.
- Będzie bolało przepraszam, ale muszę to zrobić inaczej wejdzie zakażenie. Masz zagryzaj ręcznik. - Powiedział Justin, przepraszającym tonem, podając Lucy kawałek materiału.
- Gotowa? - Szepnął.
Dziewczyna zacisnęła powieki, a samotna łza wypłynęła z jej prawego oka.
Chłopak otarł jej łzę i polał ranę Johnym Walkerem, jedyną whiskey jaką miał pod ręką. Wcisnął jej go w rękę by przytrzymała butelkę, ta zamiast tego upiła wielki łyk.
Justin wbił igłę w skórę dziewczyny po czym zrobił to samo z drugiej strony i zacisnął ranę, powtórzył czynność około 28 razy, w rezultacie czego Lucy miała 14 szwów na przedramieniu. Mocno zagryzała ręcznik, a szatyn dał jej jakiś zastrzyk.
- C-co mi wstrzyknąłeś? - szepnęła przez łzy.
- Shhh, przestanie boleć.
- Chcę do domu. Zawieź mnie do domu, proszę. - Łkała.
Justin mocno ją przytulił i pocałował w czoło. Zabandażował jej rękę i zniósł na rękach do salonu. Położył ją na kanapie i przykrył ją kocem.
- Będziesz teraz osłabiona, to przez to że straciłaś tyle krwi i przez działanie leku. - Powiedział.
- Nie obchodzi mnie to, błagam, zawieź mnie do domu.
- Nie pozwolę ci stąd odejść.
- Sama wyjdę. - Lucy wstała, założyła na nogi czarne koturny w których była na imprezie i otworzyła drzwi frontowe. Nagle poczuła ręce zaciskające się na jej nadgarstkach. Justin popchnął ją na ścianę.
- Nigdzie nie idziesz, jeśli ja coś mówię to tak ma być, rozumiesz suko?
Na twarzy dziewczyny pojawił się cwaniacki uśmiech.
- Nie, nie rozumiem. Wypierdalam stąd najszybciej jak się da, buziaczki. - Wyszarpała się brunetka.
- Ty niewdzięczna idiotko. Mogłem dać ci się wykrwawić. - Jego ręką zostawiła soczysty ślad na jej policzku. Automatycznie ją puścił a dziewczyna trzymała zimną dłoń przy piekącym miejscu na twarzy.
- " Nie podniosę na ciebie ręki, nawet jeśli będziesz próbowała mnie zabić, obiecuję." - Zaszydziła kiedy łzy spływały po jej policzku, nie mogła ich opanować.
- Nie musiałam czekać nawet doby żeby się przekonać że kłamałeś. Złamałeś obietnicę więc do kurwy nędzy daj mi chociaż odejść.
- Wkurwiasz mnie. - Kolejny policzek.
- Po chuj ci ten obraz rycerza w salonie? Nie masz własnego honoru! Rycerz nigdy nie skrzywdziłby kobiety, ty jesteś w tym zajebisty. - Lucy obróciła się na pięcie i pobiegła przed siebie. Biegła przez las, z uwagi na nietypową okolicę, nie było żadnego domu w około, po pokonaniu kolosalnej liczby kilometrów w lesie, dobiegła do autostrady. Usiadła na pasie awaryjnym i pozwoliła dać upust swoim emocjom. Płakała kołysząc swoim ciałem. Ciężarówki trąbiły, niektórzy zatrzymywali się bezczelnie pytając brunetkę " ile za loda ".
Otworzyła szeroko oczy kiedy zatrzymało się przy niej białe Porsche cayenne, Lucy zerwała się z zamiarem wbiegnięcia do lasu ale chłopak mocno otoczył ją ramionami, odwrócił ją w swoją stronę i przycisnął jej roztrzęsione ciało do siebie.
- Jestem głupim skurwysynem, to prawda. Nie mam serca, to prawda. Ale nigdy nie chciałbym cię skrzywdzić Lucy. - Szepnął, przywierając ustami do czerwonych ust dziewczyny.
Po chwili wahania, brunetka oddała pocałunek i zmniejszyła odległość między nimi.
- Zawiozę cię do domu. Przepraszam że chciałem cię zatrzymać u siebie, to twoje życie. Muszę się pogodzić z tym że już cię nigdy nie zobaczę. - Sapnął otwierając drzwi ze strony pasażera. Sam zajął miejsce kierowcy i bezpiecznie wjechał na teren Queens - dzielnicy Nowego Jorku która prowadziła w kierunku Manhattanu.
Brunetka poinstruowała go jak dojechać do jej apartamentowca. Weszła do lobby całego w złocie i marmurach, szatyn wkroczył za nią. Po przejażdżce windą na 18 piętro, otworzyła drzwi do mieszkania. Justin szedł za nią jak przybłąkany pies.
Lucy zdjęła buty i weszła do kuchni uruchamiając express do kawy klikając opcję "dwie latte z pianką"
- Czemu tak mnie nienawidzisz? - zapytała.
- Nie nienawidzę cię. Jakbym cię nienawidził to nie zrobił bym tego.. no wiesz.
- Nie pocałowałbyś mnie? - poczuła się pewniej.
- T-tak. - szepnął czerwieniąc się.
Jak ona na niego działała.
- Więc czemu tak nienawidzisz kobiet?
- Nie nienawidzę kobiet, one po prostu czasami mnie wkurwiają.
- Co to za czarne myśli rapera? - zaszydziła.
- Najlepszy biały raper, Eminem. Swoją drogą, powinienem cię zostawić. Przepraszam. - Sapnął.
- Nie zostaniesz na kawę?
- Muszę, coś załatwić. - Podszedł do Lucy przytulił ją mocno do siebie i szepnął :
- Żegnaj... na zawsze, chyba.
Drugiego dnia zrozumiała
1# cały czas kłamał
2# był nieprzewidywalny
3# nie chciała się z nim rozstawać
_______________________________________
huihvuihiodweoihuew i jak wam się podoba taki rozwój? shippujecie Jucy?
Piszcie w komentarzach, trudno tłumaczyło się ten rozdział ale obiecałam dodać więc jestem.
Kocham was, @DameBieber_
Swietny rozdzial;)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział i Justin ją pocałował. Aaa!! Czekam na kolejny. Powodzenia w tłumaczeniu :) @paulineesk
OdpowiedzUsuńJejuuu... To jest świetne. <333
OdpowiedzUsuńŚwietne to jest. ;) ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na nn.
szipuje JUCY <3 pisz szybko kolejny a nie na twitterze siedzisz! kckckckc
OdpowiedzUsuńJest super. szybko tłumacz proszę *.*
OdpowiedzUsuńKiedy nn?
OdpowiedzUsuńAwwww to jest takie askaosqiedqpwk *.*
OdpowiedzUsuńNie mogę sie doczekać nowego ♥ ♥
@Ewuu2